Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj waszmość, panie Onufry… wszak tak wam imię?
— Istotnie! — skłonił się Zawałowski.
— Rzecz jest taka. Z dzierżawy ustąpić musisz i to, jeśli nie dziś, nie jutro, to jak najrychlej będzie można. Zapłaciłeś za nią temu Spytkowi, wiem ile, i to coś mu dopożyczył, a to coś mógł włożyć i coś się zabierał zyskać, i rumacyą i zawód zapłacę ci też. Daj kredki.
Tym pośpiechem zmięszany Zawałowski, zaprotestował.
— Ależ to prepotencya… pogadajmy… posłuchaj w. mość.
— Nie mam czasu — rzekł rotmistrz — dawaj kredkę.
Szlachcic się nastawił.
— Tak nie idzie! ja tu przy prawie stoję — zawołał.
— A ja niewiasty praw bronię i za waszmościne krzywdy i t. d. płacę sowicie. Czegóż więcej chcesz?
— Pogadajmy — jąkał szlachcic uparty.
— Mówię ci, że ochoty ani czasu nie mam, dawaj kredkę.
Zawałowskiemu już nie o pieniądz szło, ale o obrażoną miłość własną, że go rotmistrz tak samowolnie rugował, począł następować sierdzisto.
— Jam tu w moim domu — rzekł — impozycyi nie ścierpię…