Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł kwaśny gość — a gdy on tercyarskie jezuickie odprawia chóry, senatorowie czekać nań muszą.
Wpuszczą ich nareście potem, mówią, pytają, a słowa z niego dobyć nie mogą. Dopiero po naradzie z O. Gołyńskim przez usta Radziwiłła lub Tarnowskiego przychodzi odpowiedź.
Nie mógł wytrzymać rotmistrz i przerwał.
— Ale bo wy tu, jak widzę, w królu widzicie wszystko złem tylko, chociaż nie miał ani czasu, ani zręczności dać się wam poznać.
Wstał z kąta poruszony ów antagonista królewski
— Waszmość widzę — odezwał się — regalistą jesteś, ale to ztąd pochodzi, że na króla zdaleka patrzysz, a my tu sprawy jego bliżej oglądamy. Gdyby nie królowa wdowa, nie byłoby na dworze do kogo przemówić po polsku, taka tam siła niemców, a dla nich wszędzie najpierwsze miejsce. Dalej ojcowie Jezuici prym wodzą, oni dyrektorami sumienia, w ich ręku wszystko. O. Gołyński tu królem, a nie Zygmunt III.
Wesołym młodego pana nigdy nie widział nikt, choć się słyszę zabawia, ale zamknięty ze swymi, gdzie i karty na stole widują. Kości tylko braknie, ale i te przyjść mogą, choć na mieście ich zakazują.
Cofnął się rotmistrz przed tym potokiem plo-