Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Królowa Anna niedowierzająco słuchała, wpatrując się w niego; sądziła, iż albo on jej, albo ona jego nie zrozumiała dobrze.
— Ja — rzekła — bardzo chętnie będę pośredniczką i pomocą wam u króla, powiedzcie mi tylko otwarcie, jeżeli co macie na myśli. Sama nie mogąc, poproszę Radziwiłła, uczyni to dla mnie.
Bajbuza stał zdumiony.
— Najmocniej zaręczam W. Kr. Mości — powtórzył — że wcale o nic prosić nie myślałem. Jest dosyć takich, których datkami jednać potrzeba, niech mnie Bóg uchowa, abym się do nich liczył.
Królowa słuchała z niemniejszem zadziwieniem.
— Niech wam Bóg płaci — rzekła. — Nadejdą może lepsze czasy, nie zapomniemy o was.
Spytała go, czy na długo przybył do Krakowa; odpowiedział Bajbuza, iż sam nie wie, ile czasu tu pozostanie i wspomniał, że radby widział hetmana.
— A! tu się go pewno nie doczekacie — odpowiedziała Anna chmurno. — Wiele miałam z powodu jego do przecierpienia za życia nieboszczyka króla, którego on do surowości skłaniał, a potem winę jej na niego składał; teraz zaś nie mogąc królowi narzucać swych myśli,