Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w końcu przystroił się jak godziło na zamek, i poszedł naprzód pokłonić królowej wdowie.
Tu go wprawdzie przyjęto zaraz, obiecując posłuchanie, ale mógł dostrzedz, że nie był zbyt pożądanym gościem, czego przyczyny nie rozumiał. Przychodził z sercem pełnem poszanowania.
Królowa Anna niedługo kazawszy czekać na siebie, wyszła do niego, widocznie pomięszana, w żałobnych szatach, których nie zrzuciła, zestarzała mocno na twarzy, pochylona nieco, ale zawsze poważna i majestatyczna. Za nią zdala postępowało dwie towarzyszki, które nieco opodal pozostały. Trzymała w rękach piękny, kamienny różaniec, który palce jej machinalnie, gorączkowo przebierały.
Uśmiechnęła się zdala Bajbuzie i naprzód pozdrowiwszy go po włosku, natychmiast poprawiła się i poczęła po polsku mówić do niego.
Rotmistrz składał życzenia i pozdrowił ją ciesząc się, iż widział spokojną teraz na krakowskim zamku, u portu, szczęśliwą.
Królowa westchnęła głęboko.
— A! tak — odezwała się — przypłynęliśmy w istocie, lecz port jeszcze nie osiągnięty, szukamy wnijścia. Wiele jeszcze pozostało do czynienia. Mamy utrapień podostatkiem i z ojcem króla, i ze szwedami, z własnymi nawet nieprzyjaciółmi, którzy nam pokoju nie dają.