Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szczególniej austryaków snuło się mnóstwo, których z włosów i ze strojów poznać było łatwo.
Ktokolwiek z dawnych znajomych dowiedział się o rotmistrzu, który sobie serca ludzkie jednać umiał, przychodził go witać. Każdy też z sobą sam o tem nie wiedząc coś przynosił.
Stanowczo widać było, że tu około króla Zamojski nie miał przyjaciół, sarkano na niego tak jak dawniej na Zborowskich, że niepokój mnożył, wodę mącił, że wszystko chciał zagarnąć.
Bolało to Bajbuzę, który w początkach nie mogąc się powstrzymać stawał w obronie hetmana, ale w końcu jednogłośne wyrzuty zmusiły go zamilknąć i czekać, dopókiby się lepiej nie rozpatrzył.
Zdawało mu się rzeczą niepojętą, ażeby ten mąż, który Batoremu dopomagał tak dzielnie do utrzymania ładu, do poskromienia wybuchów, dzisiaj szedł razem z Kazimierskimi i sam się zaciągał w szeregi przeciwników króla.
— Nie — mówił w duchu — ludzie są złośliwi, nie rozumieją hetmana, okłamują go, spotwarzają. Ten, który na gardle ukarał Samuela, i zmusił do milczenia sejmowych krzykaczów, niepodobna, ażeby sam postępował teraz jak oni. Młody Zygmunt nie jest przecież tak twardym jak był Batory.
Parę dni spędziwszy na rozmysłach, rotmistrz