Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! Kalino ty, Kalino moja! — zawołał — jakże ty mnie znasz, gdyś posądzić mógł, że ja do Krakowa przybyłem, aby się o coś starać i coś u króla wyrabiać? Człecze poczciwy! ale cóż mi król dać może?
Kaliński się zmięszał.
— Gadaj zdrów, wszystko — zawołał.
— Ale ja niczego nie chcę — mówił rotmistrz. — Bogatszy jestem niż król, bo więcej mam niż potrzebuję; o honory i tytuły się nie dobijam, panowania i rozkazywania nie jestem chciwy! Jedno mi może król uczynić dobre, gdy się przekonam, że kraj pokochał i że kraj go nawzajem kocha.
— Ba! ba! — syknął Kaliński — otóż to właśnie psuje nam hetman i przeszkadza do tego.
Królowi stawią na drodze zawady we wszystkiem. Podejrzywają go nieustannie. Wszystko złe co on uczyni.
Odsunąć musiał Leśniowolskiego, oczemeście pewnie słyszeli, bo ten hetmana stronę trzymał. Na to miejsce mamy Radziwiłłów, a ci są potęgą nietylko na Litwie.
Marszałek Albert u króla teraz w estymie wielkiej, dalej idzie jeszcze poufalszy podkomorzy Bobola, no i podkanclerzy Tarnowski.
— Wszystko ludzie nowi — odparł rotmistrz.
— Starzy zdradzali go — mówił Kaliński. — Hetmana i hetmana mu narzucać chciano, a Za-