Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W ten sposób dostał się tu naprzód po powrocie rotmistrza, niejaki Rożek, szlachcic, który przy Hołubku był pod Byczyną. Stanowiło to rodzaj pobratymstwa, bo mogli mówić o tym sławnym a opłakanym boju, gdy się pierwszy raz pono, od niepamiętnych czasów, krew polska od oręża polskiego polała.
Rożek był rycerz dzielny, miał tego niewątpliwe dowody na całem ciele, bo rzadko tak porąbanego szpetnie widzieć było można człowieka, ale też bezwstydnie kłamał. W uniesieniu czasem takie prawił duby smalone, że ludzie od śmiechu pękali. Pił też i jadł okrutnie, a gęba mu się nie zamykała.
Sam jeden jak palec, odarty dosyć, z trokami za kulbaką starą, na koniu skóra i kości, przybył do Nadstyrza. Kto go tu przysłał? opatrzność Boża. Rotmistrz, starego już, kalekę niemal, ubogiego, przyjął jak najserdeczniej. Szczypior mu otwarcie powiedział: Siedź sobie póki chcesz, chleba ci nie pożałują, koń się odpasie i ty wydobrzejesz na lepszej strawie, ale zachowuj się spokojnie, burd nie rób, bo on tego nie lubi. Przestrzegam też, jeżelibyś po żołniersku nawykł, do wiejskich bab się zalecać, że u nas to nie uchodzi.
— Cóż? klasztor? — rozśmiał się Rożek.
— Zwij to tam jako chcesz — odparł Szczypior — ale wiedz, że gdy do Bajbuzy dojdzie