Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Koniec końcem naokół nie było nad niego. Zazdrościli mu ci, co się za wziętością ubiegali, lecz drogi nikomu do niczego nie zagradzał.
Wielu utrzymywało, że w końcu duma jego się odkryje i sięgnie po jakieś dostojeństwa. Wiedziano o tem, że go znał i cenił hetman, że dobrze był ze Stanisł. Żółkiewskim, że jako rycerza i jako człowieka wysoko u dworu położeni szanowali go, że miał mir u królowej wdowy, która, prawdę rzekłszy, dotąd mu pożyczonych pieniędzy nie powróciła, a Bajbuza milczał i nie upominał się. Zdawało się więc wszystkim, że się to skończy na jakiej kasztelanii, starostwie, a bodaj potem wyższem krześle.
Ale o tem tu wcale słychać nie było, a Szczypior śmiejąc się upewniał, że gdyby mu ofiarowano krzesło, nie przyjąłby go może.
— Będzie-li rzeczpospolita potrzebowała oddziału i ręki dzielnej, wystawi znowu kopijników, da pieniędzy, ale się o zapłatę za to upominać nie będzie, bo powiada, że to czyni dla ojczyzny miłej jako syn, a od matki nagrody syn nie wyciąga.
Ci co tego zrozumieć nawet nie mogli, milczeli głowami potrząsając.
Bajbuza w ogóle na ludzi się nie oglądał, chwalili go, nie nadymał się, ganili, szedł swą drogą, nie oglądając się.