Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spytka, ale z tego że go W. Ks. Mość wybrała, już wiele o nim trzymam. Niech Bóg błogosławi.
Skłonił się. Księżna podniosła oczy.
— No, a wy? — zapytała — słyszałam, żeście także postanowili stan zmienić.
— Ja? ja? — oburzony podchwycił Bajbuza — któż to tak niedorzeczną baśń mógł spleść W. Ks. Mości. Ja?
Anim myślał! ani mi to w głowie! Nie stworzony jestem na męża i zawsze to powtarzam, żołnierzem mi być lub mnichem.
— Jakto? — poruszona niezmiernie i nie tając się ze zdziwieniem podchwyciła wdowa. — Nie prawdą jest, że myślicie się żenić z wdową Ewą Borzkowską, która was w chorobie pielęgnowała i nie wychodziła od was?
Bajbuza ramionami poruszył.
— Ewunię Borzkowską — rzekł — prowadziłem do ołtarza, gdy szła za nieboszczyka Jeremiego, dawna to moja znajoma, ale płocha jest, młoda i jam nigdy o niej nie myślał!
Widocznie zmięszała się księżna, a Bajbuza nie chcąc przedłużać rozmowy, zakończył.
— Niech Bóg błogosławi! Wracam do Nadstyrza. Jeśli mi co macie do polecenia, rad służę.
W milczeniu skłoniła mu się tylko księżna, której twarz okrywał rumieniec, a w oczach dwie brylantowe łzy świeciły, i nie odpowiedziała już nic.