Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawdopodobnie — odparła wdowa — będę musiała… Jest to już prawie postanowione.
Bajbuza nie śmiał zapytać o imię wybranego, ale księżna się sama domyśliła pytania i rzekła spokojnie.
— Królowa dla majątku życzyła mi kniazia Olelkowicza, ale wiek jego i rodzina nie były stósowne. Pan Spytek Jordan zdaje mi się…
Nie dokończyła.
Rotmistrz napróżno w pamięci szukał tego Spytka.
— Nie jest on jednym z tych możnych bardzo Spytków — dodała księżna — fortuna znaczna, ale obciążona, wdowiec, ma dzieci, ale człowiek jest miły i zdaje mi się, charakterem mojemu odpowiedniejszym.
Tak — dokończyła z uśmiechem smutnym — trzeba się zabezpieczyć od osamotniałej starości.
Bajbuza stał, słuchał, serce mu się dziwnie ściskało, budziła w nim litość, gdyż mówiła o swem przyszłem małżeństwie z jakąś rezygnacyą męczennicy raczej niż nadzieją lepszego bytu.
Nie odpowiedział nic. Radzić, ani odradzać nie śmiał, rzecz się zdawała postanowiona, skończona.
— Dajże Boże szczęście! — rzekł w końcu po namyśle. — W. Książęca Mość wiesz, żem jej zawsze życzył jak najlepiej. Nie znam pana