Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz już wszystko pójdzie jak z płatka… konie i wóz gotowe, ja wam tu nie dam leżeć, powoli pociągniemy do Krakowa, gdzie i o lekarzy i o staranie łatwiej.
— A Zamojski? — spytał rotmistrz.
— Cały wyszedł! — wołał Szczypior.
— Żółkiewski?
— Ranny w nogę od kuli działowej, ale mu pono nic nie będzie — mówił chorąży.
— Z naszych?
— Kopijnicy się bili dzielnie, zginęło ich ze dwudziestu, ranni wszyscy prawie, ale te rany się nie liczą, gdy na nogach są. Na placu boju do dwóch tysięcy golonych polskich głów leży, a pewno niemniej długowłosych.
Walka była mordercza — pośpiesznie i gorączkowo ciągnął dalej Szczypior — ale pięknieśmy się bili i nie pierzchnął nikt. Płakać nam po mężnym Hołubku!
— Zginął?
— Trzema kulami go przeszyli.
Wydobyć się ztąd i dostać do Krakowa nie było łatwem, ale Szczypior na węgra zdawszy dowództwo, nie odchodził już od wozu Bajbuzy. Znaleźli się też przyjaciele inni, albo lekko ranni lub nawet zdrowi, którzy do Krakowa towarzyszyć się ofiarowali, a jeden z nich, nie mogąc ani kolasy, ani kolebki dla chorego dostać, zdobył gdzieś mniejszy wóz zwany brożkiem, w któ-