Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Do zamku — wtrącił Wąsowicz — może być, ale na mieście, gdzie niemców siła cesarzowi przychylnych…
— A! nie wróżcież złego, do kata! — zawołał bijąc w stół oburącz gospodarz. — Nalewać kubki i Vivat Sigismundus!
Znowu tedy okrzyknięto aż w ulicy słychać było.
— Vivat Sigismundus!
I z ulicy strzał w tej chwili padł w okno, zabrzęczała szyba, kula świsnęła około uszu rotmistrzowi… rzucono się zaraz w pogoń za złoczyńcą, ale ani śladu go już nie było.
W chwilę potem wesołość powróciła.
— Macie dowód — rzekł Wąsowicz — że z nimi nie koniec. Gdyby o Zborowskich szło, dałoby się zagodzić, ale tu cała rakuzka siła przeciwko nam, a tej się lekceważyć nie godzi. Dodajcie ktemu szalonego Górkę, wściekłego Czarnkowskiego, mściwych Zborowskich.
— Dodaj sobie kogo chcesz, mój Wąsowiczu drogi — przerwał Bajbuza — my się ich wszystkich razem nie ulękniemy. Jeden hetman nasz stanie za wielu.
Zwróciła się rozmowa na wojenne sprawy, na uzbrojenie… Szczypior począł wywodzić, że landsknechty niemieckie lepiej są zbrojne. I na to Bajbuza nie chciał pozwolić.