Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nowego króla zdrowie pić będziemy — zawołał ściskając go w progu i serdecznie witając Bajbuza — nie chciałem tego uczynić bez ciebie. Radbym też Pękosławskiego mieć starostę sandomirskiego, co się spisał tak gracko, ale tego nie wiem czy wyszukam. Dzięki jemu uprzedziliśmy Zborowskich i Rakuszan.
— A czemże się Pękosławski do tego przyczynił? — zapytał Kaliński. — O bożym świecie nie wiem!
— Jawne to przecie — śmiał się rotmistrz. — Wiesz, że arcybiskup chwiejący się jak trzcina, chyli się to na jedną, to na drugą stronę, wiesz, że mieszkał w klasztorze u Bernardynów, ale o tem nie wiesz może, iż gotowy mieli statek na Wiśle Zborowscy i Górka, aby go wykraść i kazać mu Maksymiliana okrzyknąć. Otóż Pękosławski, prawda że z rozkazu hetmana, ale się dzielnie uwinął, klasztor obszedł a staruszka na wygodniejsze mieszkanie na zamek przeprowadził.
— O tem wiem, że mieszka od dni kilku na zamku, alem słyszał, że królowa go zaprosiła, aby tu lepszą wygodę miał.
Bajbuza ręką podrzucił.
— Dosyć, że Pękosławski nas uratował… Uprzedziliśmy cesarskich i teraz już chyba koniec.
Rotmistrz żwawo się na obcasie zakręcił podśpiewując, chwycił Kalińskiego za barki i krzyknął wesoło.