Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakiem prawem?
— Innego nie mam nad to, że gdy widzę jak kogo napadnie człek zuchwały, bronię.
Wojewodzic po karabeli uderzył.
— Na zamku jesteśmy — rzekł cicho Bajbuza — więc tu się za oręż brać nie przystało, i kara za to główna. Zechcecie mnie gdzieindziej szukać, nie uciekam.
To powiedziawszy za czapkę wziął rotmistrz, pożegnał się i wyszedł.
Kostka nierychło przyszedł do siebie.
Rwał się biedz za Bajbuzą, aby go wyzwać na rękę i ledwie go Kaliński powstrzymał.
Rotmistrza zdaleka tylko znając, wojewodzic go sobie szlachetką wyobrażał bez znaczenia, bez majątku i przyjaciół. Dopiero go teraz objaśniono, że stu kopijników na swym żołdzie i przez siebie wystawionych Zamojskiemu przywiódł, że dwadzieścia tysięcy złotych królowej pożyczył, a choć się tem nie chlubił, możnym panem był, urodzonym z kniaziównej, spokrewnionym z wieloma domami znacznemi na Litwie i Rusi. Opowiadano mu też, iż mężniejszego rycerza a szlachetniejszego człowieka trudno znaleźć było i wszyscy go szanowali.
Ostygł nieco Kostka dowiedziawszy się o tem, ale przynajmniej dostać mu chciał kroku, aby nie odstępować księżniej.
I trudno mu ją było porzucić, bo choć wiele