Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wolę, pod hetmańskie rozkazy — rzekł — niż tu na zamku siedząc, zdala patrzeć jak się tam wszystko gotuje i wre. Nawet pan Herburt neutralistów nie chwali.
— Jać wiem i sam co mam czynić, a rad nie potrzebuję — dumnie odparł Kostka.
— Nie są to rady — rzekł rotmistrz — czyń waszmość co mu się podoba; i jam się tylko oświadomić chciał, co mam o kim trzymać.
Cała twarz młodzikowi spłonęła.
— Mości rotmistrzu — zawołał — szukacie zaczepki. Trzymajcie o mnie co chcecie, ale to wiedzcie, że ja płochliwy nie jestem. Zechcecie się spróbować, nie pierzchnę z placu.
Z wielką powagą powstrzymał go Bajbuza.
— Nie tak gorąco — rzekł — ja nikogo wyzywać nie zwykłem nigdy, a dziś tembardziej, gdy rzeczpospolita się krwi naszej domaga i nie godzi się nią szafować lekkomyślnie.
Nie mam też powodu pana wojewodzica o nic sekować, tylko dodam jedno. Jestem zdawna przyjacielem księżnej; widzę was codzień przy niej. Jeżeli naprawdę myślicie się swatać, jej rzecz was przyjąć lub odprawić, a na ludzką obmowę ją narażać… ja, jako przyjaciel, nie dopuszczę.
Kostka stał zdumiony.
— Naukę mi waszmość dajesz?
— Przestrogę.