Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i stert ludzie jego nie psowali, kłótni z włościanami na noclegach i popasach nie dopuszczano.
Trzeciego dnia gdy na większy się gościniec wybili, mogli już zmiarkować, co pod Warszawą ich czeka. Mniejsze i większe oddziały do Zborowskich, Czarnkowskiego, Górków, Zbarażskich należące, pośpieszały ku mazowieckiej stolicy; ale co chwila też spotykali oddziały Zamojskiego, Żółkiewskiego, Dulskiego, Opalińskich i tych, co z hetmanem trzymali. O ile zmiarkować było można, lik po obu stronach prawie musiał być równym, ale hetmańscy szli cicho i spokojnie, gdy Zborowszczycy wrzawliwie się parli odgrażając i ledwie nie wyzywając po gościńcach do walki.
Swoim ludziom Bajbuza najmocniej zalecił, aby żadnego powodu do waśni nie dawali. Układali się też tak zawsze, aby obok Zborowszczyków ani nocować, ni odpoczywać.
Im bliżej ku Warszawie, tem na gościńcach gęściej było. Chorążego Szczypiora z ludźmi zostawiwszy rotmistrz się puścił przodem niespokojny, aby corychlej dostać języka. Gorączka ta, która mu nigdy spokoju nie dawała, gdy szło o publiczne sprawy, ogarniała go coraz mocniej.
Miał zawczasu zamówiony dwór dla siebie, przy Długiej ulicy, tam właśnie, gdzie się przybywających najwięcej zbierało, i wprost zajechał do niego.