Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a Szczypior domyślając się, że imby może było milej sam na sam chwilę pozostać, wysunął się zaraz. Rotmistrz zatrzymał się jeszcze.
— Mościa księżno — rzekł rękę jej trzymając — bardzo mi tęskno będzie na długo Nadstyrze opuszczać, nie dla niego, ale dlatego, że w. książęcej mości widzieć nie będę.
— A dlaczegóż to ma trwać tak długo? — zapytała z prostotą księżna Teresa.
— Bo z tego co wiem, na rychłą się nie zanosi elekcyą — mówił Bajbuza — potem nie zaraz pokój nastąpi. Będziemy musieli z p. hetmanem stać na czatach.
Westchnął.
— Dobra to rzecz — dodał — mieć tak miłą sąsiadkę na siebie łaskawą, ale się człowiek do niej przyzwyczaja a potem tęskni.
— O! — odpowiedziała żywo księżna - nie prawcie mi słodyczy, jam do nich nie nawykła i nie smakuję w nich. Niech Bóg was szczęśliwie prowadzi i odprowadza.
Pocałował ją w rękę, spojrzeli sobie w oczy. Któż wie? może gdyby nie Szczypior, powiedziałby coś więcej, ale musiał zagryźć usta, skłonił się i wyszedł smutny.
Siedli do sanek.
— A co? — zapytał rotmistrz.
— Nie mam co mówić — zamruczał chorąży —