Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ckiem był, dziś dwudziestu dochodzi, jeżeli się nie mylę i z pomocą Zamojskiego rządzić potrafi.
— Ale czy Zamojski go zechce? — rzekł Szczypior.
Nikt nie odpowiedział na to.
— Stolica Apostolska — odezwał się wzdychając proboszcz — nieochybnie rakuszanina popierać będzie. Ma on zwolenników wielu, ale i nieprzyjaciół niemało.
— Burzliwa będzie elekcya — dodał Bajbuza — dlatego kto żyw, a Boga w sercu ma, jechać na nią powinien i stawać w szeregach, bo warchoły nie zaśpią.
— Pamiętajcież ino — wtrącił ksiądz — aby znowu królowi na Henrykowskie artykuły przysięgać nie kazano. Dacie wy pacem dissidentibus, ale oni wam go nie dadzą, a wezmą–li górę, przepadnie wiara, kościoły i z niemi rzeczpospolita, której tyle żyć, póki Rzymu córką jest.
Bajbuza milczał trochę.
— Mój ojcze — rzekł — przebaczcie mi odmienne zdanie. Lepiej jest dyssydentom pokój zaprzysiądz, niż im wypowiadać wojnę. Nie ma u nas dla nich sposobnej roli, posiane nie zejdzie ziarno, a gdy zaczniemy nękać ich, wywołamy siłę, którą wszelka przemoc rodzi.
— Rotmistrzu? Wy za dyssydentami! — zawołał proboszcz — uszom mi się wierzyć nie chce.