Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lewicza szwedzkiego; rakuszanie Maksymiliana lub cesarza.
Więcej już nie wiem kogoby można obierać. Zechcą Piasta, mojem zdaniem, Zamojski jeden godzien po Batorym panować, ale ani jego nie zechcą, ani on nie zechce. Nadto ma nieprzyjaciół.
No, naostatek Litwa, ta gotowa cara moskiewskiego dla pokoju wybierać, ale Polska go nie przyjmie!
Mówił to chodząc Bajbuza, gdy w progu ukazał się w czarnej sukni, słusznego wzrostu, chudy i blady księżyna, który nizkim pokłonem kollatora witał.
Z twarzy jego wyczytać było można, iż już smutną wiedział nowinę. Załamał ręce.
— Król umarł! — szepnął — o! my nieszczęśliwi. Dyssydenci głowę podniosą, a w kraju znowu nie będzie spokoju. Biada domowi podzielonemu i rodzinie rozprzężonej. Co nas czeka? panie rotmistrzu, co nas czeka?
Bajbuza się uśmiechnął smutnie.
— Ciężka chwila do przebycia — rzekł z powagą wskazując księdzu krzesło — ale się wątpić nie godzi o miłosierdziu Bożem. Mamy przecie kanclerza, a około niego skupią się ludzie poczciwi.
Wtem proboszcz, ksiądz Poklatecki, zwrócił się do Szczypiora.