Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, panie mój — odpowiedziała Pepita — nie; bo ja o tem wiem: iść tam musiał. Bądź co bądź, ja panu, za jego czujność dziękuję serdecznie. Jesteś szlachetny, jesteś zacny.
Wyciągnęła mu rękę, a pan Ksawery pochwycił ją i namiętnie po polsku całować zaczął. Nie nawykła do takich gorących pocałunków, baronówna się zarumieniła i rękę jak oparzoną, wyrwać musiała.
— Byłbym go zdławił! — zawołał — gdyby panią śmiał pomyśleć zdradzić; ale wie pani co, ja panią ubóstwiam, a jednak, gdybyś pani mnie tak, jak jemu na dwóch stołkach kazała siedzieć darujesz tegobym i dla niej nie potrafił.
— Spodziewam się, że i on tego nie uczyni — szepnęła baronówna, biorąc sługę swojego w obronę.
— Ano, przepraszam, żem, chcąc usłużyć, napróżno pannę baronównę niepotrzebnemi odwiedzinami niepokoił. Nie rozkaże mi pani nic? Zabić kogo? powiesić? udusić? dla pani gotów jestem!
Ton i wesołość, z jaką Masłowski mówił, w tak dziwnej były sprzeczności z usposobieniem na zamku panującem, iż baronówna z niejaką zazdrością spojrzała na młodego chłopaka, którego te sprawy tak mało obchodziły.
— Dziękuje panu — rzekła — i admiruję obojętność jego wśród tych nieszczęść, jakie nas spotykają. Pana to nic nie obchodzi?
— Ja-m tu zupełnie obcy, ja-m spektator, pani — zawołał Masłowski — a mam ten nieszczęśliwy nasz narodowy charakter, który nawet wśród najcięższych przygód własnych zmusza do wesołości. Tak nas Pan Bóg stworzył!
Nie macie się skarzyć na co — westchnęła Pepita.
— Wesołość ta nie odejmuje nam przytomności — mówił Masłowski — a jęk i narzekanie na nic się nie zdały. Ma mi pani co do rozkazania?
Pepita się zawahała.
— A gdyby ważnego co było do zniesienia do obozu? odważyłbyś się waćpan?
— W ustach zaniosę, co mi pani każe, papieru nie mogę: dystrakt jestem i gubie swoje własne pieniądze.
— Chwilkę pan poczekaj.
Baronówna znikła.
Masłowski zaczął już śpiewać, bo gdy nie mówił nic, świstał lub nucił, bezczynnym nie mogąc pozostać, gdy na korytarz wybiegł baron Spörken i szukać go zaczął oczyma. Obejrzał się, czy ich kto nie widzi, a potem wciągnął za sobą do pokoju.
— Możesz się pan dostać do obozu do Brühla?