Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozśmiał się Brühl.
Marszałek dworu wszedł w tej chwili, oznajmiając, że obiad stygnął oddawna.
— Jeść zawsze potrzeba — odezwał się Brühl, wstając — proszę panów z sobą do stołu.
I podawszy rękę hrabiemu Loss, wyszedł układając twarz do salonu, w którym hrabina Moszyńska i hrabina Stórnberg i cały dwór jego nań oczekiwał.
Gdy się to działo w pałacu pierwszego ministra, około zamku gęstsze niż kiedykolwiek stały straże. Służba była przebrana najtroskliwiej. Po korytarzach ukryte czatowały warty, na schodach i w przedpokojach snuły się różne postacie, kosemi oczyma mierzące nietylko przechodzących przez pokoje, ale nawet ukazujących się w dziedzińcu.
Król August III siedział w swem krześle zadumany nieco, ale ukołysany już tak obietnicami posiłków przez Brühla, planem jego przeciw Prusakom, przedstawionym mu doskonałym stanem armji saskiej, której dla króla było zawsze trzydzieści tysięcy, iż myślał już więcej o księdzu kanoniku Crespi, kupnach Algarottego, o galerji, o polowaniu, o różnych potajemnych przyjemnostkach życia, które ojciec Guarini pod warunkiem tajemnicy rozgrzeszał, niż o Fryderyku II i Prusach. W duchu też był przekonany, że ten Fryderyk nie mógł mu być tak nieprzyjaznym że można go było ująć, ukołysać tymczasem, a potem do Brandenburga odesłać, żeby mu się nie wiedzieć czego nie zachciało. August III czuł się tak silnym, iż chwilowy kłopot domowy nie zdawał mu się groźnym. W ostatnim razie alboż nie miał jeszcze Krakowa i Warszawy, i puszcz polskich i niedźwiedzi i wilków, a nawet żubrów, gdyby mu się ich koniecznie zachciało.
Wprawdzie szlachta polska nie wszystka mu była do smaku; naród był burzliwy i krzykliwy, zuchwały i niegrzeczny, a jednak między nimi byli ludzie choć do rany przyłożyć. Pałac saski nie był nazbyt niewygodny... tóż za Wilanowem i za Pragą lasy a w lasach zwierzyny moc.
I dumał król, fajkę paląc, a wzdychając niekiedy nad niezmierną niegrzecznością Fryderyka.
A w zamkowej ulicy, pod bramami, zbierały się potajemnie kupki ludzi. Szeptano sobie na ucho i spoglądano ku oknom zamkowym.
Nieopodal stąd, w sklepiku naprzeciwko, pod Orłem Białym gospodarz pan Weiss, otyły, połyskujący Niemiec, z rękoma na żołądku, rozmawiał z sąsiadką, panią Krause.
— Powiadam ci, panie Weiss, żem w zamku słyszała... idą Prusacy; król Fryderyk nasz, ewangelik...