Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poruszało, nic nie budziło, kamiennym snem odpoczywali po beczkach wypróżnionych wczora.
Z wielką pociechą swą pochwycił Mszczuj mały szmer na pańskim dworcu. Leszek zwykle wstawał bardzo rano, przychodził doń kapelan z którym odmawiał modlitwy, szedł po tem do łaźni i patrzył[1] się, najczęściej gdy jeszcze drudzy spali. Dworscy wstawali naówczas i w izbie przygotowywano poranne jadło...
Waligóra oddychał lżej, z odmykanych wewnątrz drzwi miarkował, iż książę obudzić się musiał... Pilne mając ucho na szmer najmniejszy, od strony obozu Plwacza, chwycił coś na kształt szczęku oręży i przechodzenia ludzi...
W obozie ks. Konrada ruszało się też i dziwu w tem nie było, bo ranek się robił widocznie. — Gęsta mgła tylko nie dozwalała go dojrzeć na niebie, lecz budowle rysowały się wyraźniej, ciemności rzedniały zwolna.
Dniało. Drzwi dworca otwarto i Waligóra postrzegł księcia Leszka, okrytego opończą, idącego do łaźni.
Kilku rozespanych ludzi szło przed nim, kilku za nim z odzieżą i płachtami.

Waligóra pomyślał że się straż jego skończyć mogła wreście i chciał już stanowisko opuścić gdy — zdala usłyszał dobrze mu znany tentent koni, który nadzwyczaj szybko się przybliżał... Umiał nawet rozeznać iż wedle wszelkiego podo-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – parzył.