Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/194

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.



    IX.


    Musiało już być nad ranem. Kury piały znowu, na niebie coś jak szara pręga nad lasami się ukazało... W obozach gdzieniegdzie musieli się budzić ludzie, głuchy szmer dochodził Mszczuja.
    Dzień dlań był pożądanym, bo noc wydała się jak wiek długą.
    W wielkiej łaźni nigdy nie gasnący ogień podkładać zaczęto na nowo, gdyż dym buchnął nad dachem i z głównego dymnika zaczerwieniony od dołu wystąpił, niosąc iskry, które się na dach posypały.
    Mszczuj słyszał ze swego miejsca jak rzucano przynoszone drzewo, przez szpary i otwory przedzierało się światło...
    O tej porze zazwyczaj w obozie ludzie już do koni wstawać byli powinni, nic się jednak nie