Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/170

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    baczenie. Zresztą gotów był układać się, bo w gorszem położeniu, nic mu nad to nie zostawało.
    Ściągnięto Laskonogiego wreszcie, ale tego dnia położył się Odonicz i choć Leszek posyłał posły, nie stawił się.
    Dzień zszedł na niczem. Nazajutrz sprowadzono najprzód Odonicza do wielkiej izby i otoczono go tak, ażeby ujść nie mógł. Potem przyprowadzono stryja, którego zobaczywszy we drzwiach bratanek, jak wściekły się szamocąc rzucił, nie chcąc z nim być pod jednym dachem.
    Przytomny arcybiskup zaklął go dopiero tak groźno i uroczyście, że się pomiarkować musiał.
    Tyle wymożono na nich, że spokojnie choć zdaleka od siebie do stołu jednego siedli. Z początku tylko się oczyma mierzyli, dopiero gdy Odonicz miodu się napił, począł słowy bryzgać, Laskonogi mało co odpowiadał, lecz za niego drudzy się ujmowali.
    Przyszło do tego, że Plwacz wpadłszy w gniew, z ławy się zerwał z nożem w ręku i ledwie go poskromiono.
    Pod koniec uczty on też sam się miarkować począł zwolna, i co był zły a szalony stał się szyderskim i naigrawającym.
    Laskonogi znosił to cierpliwie. Ci co u stołu siedzieli, dziwna rzecz, choć sercem wcale nie byli za Odoniczem, więcej się czuli skłonni jemu