Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/158

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Plwacz zaczerwienił się mocno i dwa razy splunął, zająknął się, nie chciał odpowiedzieć.
    — Rychło przybędzie Światopełk? — spytał Leszek.
    Plucie powtórzyło się jeszcze, i nim odpowiedź wyjąknął Odonicz otarł brodę i wąsy, a musiał z trudnością dobywać głosu.
    — Nie wiem — rzekł — przybędzie... ale kiedy? dadzą znać, ja go dawno nie widziałem.
    Popatrzał nań Leszek zdumiony.
    — Któż będzie wiedział, jeżeli wy nie umiecie powiedzieć?
    — Trzeba słać — zapytać?
    Zaciął się nieco. Światopełk boi się... Doniesiono mu, że na niego wszystek gniew, żal, że dlań przebaczenia nie ma — cóż? lęka się?
    I Odonicz nie mogąc w miejscu ustać spokojnie, począł przed Leszkiem chodzić, szukając kątów do plwania... Zmięszany był, nie podnosił oczu...
    — Władysławie — odezwał się Leszek, wpatrując w niego. — Lepiej wy od Światopełka znać mnie powinniście, wiecie żem prędzej do przebaczenia skłonny, niż do potępienia. Światopełk nie ma się tu lękać czego, a gdy się nie stawi, więcej obawiać się może... Ślijcie wy od siebie do niego, aby nas tu próżno nie trzymał.
    — Ja? ja? — opierając się zawołał Plwacz — ja? nie! — wy — poślijcie, macie prawo...