Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chmurę unosił powoli ku lasom, które zewsząd widnokrąg zamykały.
Stały do koła placu dwory książęce, arcybiskupi, łaźnie, izbice, komory powyznaczane zawczasu tak, aby każdy miał osobne schronienie. Więc i dla Światopełka domostwo było przy Odoniczowem — ale te dotąd pustką stało.
Około chaty Plwacza garść się już ludzi zwijała, gdy Jaszko przybył nad wieczór. Mógł się tu zbliżyć nie obudzając podejrzenia, bo Mszczuj wcześnie przyjechawszy, Leszkowe komory oglądał i dla pana przysposabiał przyjęcie.
Z tym jednak dworem Plwacza jaki tu zastał Jaszko, nie bardzo się mógł rozmówić. Kupka czeladzi, której komornik jeden zbrojny dobrze ale do pośledniejszej należący drużyny przewodził, trzymała się tchórzliwie i na uboczu. Na tego, gdy Jaksa zawołał i spojrzał, widział od razu iż mu się zwierzać nie mógł.
— Kiedyż książę Władysław tu będzie? — zapytał.
Zbrojny człek zająknął się, pomyślał, splunął, kołpaka poprawił, spojrzał na pytającego i nierychło wycedził:
— Albo ja to wiem?
— A cóż wam przykazano? — pytał Jaksa.
— Co? — odparł komornik. — Kazano jechać zająć gospody i stać. Więcej nic.
— Więc książę rychło nadciągnie?