Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem — rzekł człek.
— Gdzieżeście go zostawili? — pytał Jaksa.
Pomyślawszy, zamruczał spytany.
— A w polu?
— Daleko ztąd?
Znowu się zadumał komornik.
— W ciągnieniu? — krzyknął Jaksa.
Kiwnął głową spytany.
— Tu ciągnie?...
Czekał chwilę na odpowiedź.
— Albo tu, albo nie tu — wybąknął tem badaniem niecierpliwiący się człek do dawania odpowiedzi nie przygotowany...
To rzekłszy i uznając zapewne że obowiązku odpowiadania nie miał, a bezpieczniej było od pytań się schronić, wszedł spokojnie do budynku drzwi za sobą zamykając znacząco.
Gawiedź która była świadkiem rozmowy, gęby sobie zaczęła zatykać, aby się nie śmiać z tego jak zręcznie ich starszy natręta odprawił.
Jaksa klnąc po cichu, został jeszcze chwilę na koniu przed domem, podumał i w końcu zawracać musiał. Nie miał tu co robić. Skorzystał więc z wolnego czasu, aby się rozpatrzeć i nim panowie nadjadą cokolwiek rozgościć.
Obszedł placyk do koła, konia wodząc za sobą, tu i owdzie spytał włóczących się gdzie dla kogo naznaczona była gospoda. O Leszkową nie potrzebował się dowiadywać, bo ta znaczną była.