Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jaszko tylko mniej daleko pobożny od wrocławian a zuchwalszy, dodał że wdowa pewnie z tego powodu, umartwiając się w piątki i środy Nikosza nie przyjmowała bo był — tłusty. — Śmiano się i szalano bez miary.
Nikosz ciągle był smutny.
— Mnie też podróż nie pachnie, — mówił — wszystko się jakoś składa na złą wróżbę. Peregrynowi z Weissenburga co jest przy księciu baba wyprorokowała że z drogi nie powróci — i stary się wyspowiadał.
— A i to prawda — mruknął błazen seryo — bo to tego doświadczenie uczy że kto śmiejąc się jedzie, płacząc powraca.
— To tylko dla błaznów prawda! — zawołał Jaszko, — a nie dla nas co się ze wszystkiego śmiejem, a nigdy nie płaczem.
W Gąsawie będzie wesoło! hej! hej! Z Krakowa tam dużo pociągnęło co ja wiem, przekupniów i szynkarzy z beczkami i grajków i kuglarzy i pięknych dziewcząt, co nie miałyby bez nas co robić w mieście...
Trusia nastawił uszu.
— Miłościwy panie — jeżeli tam szynkarze są, i panny, a mięso się znajdzie, i ja bym się tam zdał.
— Ano, idź, jeśli zdążysz, oberwiesz i ty tam co, około panów gdy się im znudzi...
— Oberwać kułaka w bok, albo i kordem