Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/131

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    przez łeb — mruknął Trusia — nie konieczniebym rad, a tam o to będzie łatwiej niż o denary.
    I myślę sobie, jeżeli Peregrynowi tam ginąć, co wielki pan jest, cóż dopiero mnie?
    — Masz wiedzieć — zawołał Jaszko, — że gdzie biją tam lepiej być w skórze małego człeka...
    Trusia śpiewać zaczął i tak się rozmowa skończyła, bo też już języki chodziły jakby chodaki na nie ponakładano.
    Nocą nadjechał z zamku Wojewoda i cały zbór synowski z Trusią razem przepędził.
    Rano nazajutrz ciągnęli dalej, z większym orszakiem, mszy wprzódy wysłuchawszy, przy której książe Henryk pobożnością swą budował wszystkich. Biskup wrocławski jechać nie chciał, opowiadał się chorym. — Archidyakon błogosławił na drogę i wszystek ten lud ruszył, mając jeszcze spotkać się i połączyć z księciem Konradem, który bratu chciał towarzyszyć.
    Tak w ciągu podróży rosło otoczenie Leszka, i siła jego.
    Konrad obozem się położywszy w polu czekał na brata, i wyjechał na milę przeciwko niemu ze dworem swym, kapelanami, urzędnikami dworu i orszakiem znacznym, bo mu o to szło aby się w oczach ludzi niemniej okazale pokazał od Leszka.
    Nie zawsze tam dostawało na występ świetny,