Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potrzeba, przynajmniej z tych ziem, których los się będzie rozstrzygać.
Książe Konrad namarszczył się usłyszawszy to.
— Dosyć naszych dworów, comesów i baronów, przy osobach naszych zostających — rzekł — innego rycerstwa nie widzi mi się ani wzywać, ni pytać. Mnoży to ich niesworną butę a osłabia władzę naszą. Nauczyli się już krakowianie wasi książąt wsadzać i zsadzać wedle upodobania, niech inni się od nich nie zarażają. Dalej my z władzą naszą ulegać im będziemy musieli, głowy nie stanie.
Z Biskupami się już dzielić musiemy, którzy lepszą część wzięli, gdy rycerstwu damy siłę, czemże my będziemy?
Iwo słuchał spokojnie, Leszek oczy spuściwszy.
— Obyczaj to zły, — ciągnął dalej Konrad, — małym dawać kosztować władzy..., pogańskieby wróciły czasy gdy gmin przewodził.
— Uchowaj tego Boże — rzekł Biskup. — Co książętom należy tego tknąć nikt nie powinien, stróżami są praw i obrońcami granic, ale rycerstwo też wszędzie do rady przypuszczane bywa...
Konrad się zapomniał nieco.
— Ojcze mój, — rzekł skwapliwie, — rycerstwu dajecie głos dlatego że ono całe w ręku waszym... Mocy i tak Rzym i wy macie podostatkiem, nam też jej potrzeba...