Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oni mi odebrali matkę, oni córki zabrali. Nie chcę życia...
Biskup położył mu rękę na głowie i mówił krótką modlitwę, potem schwycił dłoń jego i jak dziecię poprowadził z sobą do kaplicy.
Kazał mu uklęknąć — klękli oba.
— Ofiaruj Bogu! — powtórzył...
I modlił się z oczyma w ołtarz wlepionemi z taką siłą modlitwy, iż zdała się potęgę jakąś sprowadzać na ziemię, która starca miała odrodzić.
Pot kroplisty ciekł mu ze skroni, łzy z powiek znużonych... ale nierychło usta zaczęły się poruszać powolną modlitwą, która z nich wyrywała się naprzód jakby mimowoli, potem płynęła już potokiem wielkim i błaganiem...
Biskup Iwo nie przerywał też modłów, a gdy przeżegnawszy się wstał, Mszczuj podniósł się także, i szedł zdrętwiały ale spokojny...
Dał mu spocząć mąż święty.
— Pójdziesz ze mną, — rzekł do niego. — Za słabym jesteś abyś tu mógł pozostać, boleśćby ci wróciła od tych miejsc, które ją widziały.
Bóg dał, Bóg wziął. Mógł ci je odebrać śmiercią, odjął ci je przez ręce tych, których nienawidziłeś, gdy on przebaczać kazał i miłować...
Chodź ze mną, służyć Kościołowi i Panu naszemu. — Jeśli ci życie obmierzło, znajdziesz je gdzie dać za Chrystusa i za sprawę książęcą, która jest nas wszystkich sprawą.