Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech tylko wojna będzie z Niemcami, przybędę — odparł Waligóra — muszę im za te dwie blizny zapłacić...
— Nim do wojny przyjdzie, — odezwał się Kumkodesz, — tymczasem jest się komu w domu oganiać. Toż Jaksowie trzymają tak jak z Niemcami... a dla naszego ojca wrogami są. Jemuście przeciw nim potrzebni.
— Do czego? — zamruczał Waligóra. — Głowy nie mam, ręce już nie te co były. — Jam się tam nie przydał i wątpię aby kto inny się na co zdał. Znać wolą Bożą było pokarać nas tą niemczyzną, co jak robactwo obsiadła i żre nas... Nie tępiliście gdy było tego mało, dziś gdy się namnożyło — zapóźno...
Kumkodesz próbował się uśmiechać.
— E! ojcze kochany, — rzekł, — z pomocą Bożą! przy łasce pańskiej, rady im damy... a jak ręce założym i pozwolim się jeść, jużci nas zagryzą.
Tymczasem Jaksowie!
Mszczuj namarszczył się.
— Jaksowie się zbierają, radzą, spiskują, — mówił Kumkodesz. — Marek Wojewoda i Światopełk przewodzą im, na dworze u księcia trzeba kogoś coby stał i oko miał...
A nikt lepszy nad was...
Waligóra wstał z łoża...
— Bracie mój, — zawołał — powiedz Bisku-