Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczęta ze strachem niezmiernym, z krzykiem skoczyły szukając schronienia, obudziła się prządka z szalonym jękiem. Dzierla ledwie czas miała Gerona i Hansa wyrzucić za drzwi a sama padła na progu...
Krzyki od bramy zbliżały się i słychać było tentent konia, który biegł aż do drzwi dworu, tu nagle wstrzymany, na cztery nogi runął i obalił się...
Nad nim stał Waligóra.
Lecz on to li był czy duch jego, widmo z drugiego świata?
Ludzie oczom nie wierzyli...
Stał w podartej odzieży, z rozczochranym włosem, z okrwawioną piersią, z poranionemi nogami bosemi, wzrokiem obłąkanego, oglądając się dokoła...
Telesz który nadbiegł za nim, czeladź, parobcy[1] niewiasty nie śmieli przystąpić doń, oczom niewierząc by on to mógł być...
Zachwiał się Mszczuj na nogach osłabłych, potarł rękami po twarzy, i przez otwarte drzwi, zataczając się wszedł do izby.
Dwie Halki stały wylękłe w kątku, gdy go ujrzały na progu, i krzyknąwszy, pozakrywały oczy, myśląc że widmo ojca ujrzały.

Waligóra spojrzawszy na swe ognisko, zobaczywszy białe sukienki córek, jakby zmysły odzyskał... Za nim przez drzwi otwarte cisnęli się

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak przecinka.