Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się ich rozplotły poraz może pierwszy oddawna, stanęły rozdwojone naprzeciw siebie, mierząc się oczyma i rzuciły się sobie w objęcia.
Mówić czy nie chciały czy nie potrzebowały, lecz ująwszy się za ręce poszły ku ognisku, zanuciwszy jak jednym głosem piosnkę tęskną o księżycu...
Lecz pieśń się prędko rozpłynęła w uśmiech i szepty...
— Który? — spytała starsza.
— Który? — powtórzyła druga.
Zarumieniły się mocno, nie chciała powiedzieć żadna — a, rzecz osobliwa, one co swe myśli zawsze tak dobrze zgadywały, teraz nie były pewne czy są w zgodzie...
I pozostało tajemnicą może która z nich wybrała wesołego Gerona, a która smutnego Hansa...; czy się różniły czy godziły...?
Wkrótce potem promieniejąca wróciła Dzierla, spojrzała na dziewczęta, poszła białą chustę czarodziejską zdjąć z twarzy prządki, która się nie przebudziła — tylko zamruczała coś przez sen, i przybiegła do Halek głaszcząc je po głowach.
— Chłopcy poszaleli za wami! — poczęła siadając u ognia, głowy się im pozawracały, Gero mówi że jak żyw takich nie widział piękności, że gdyby was poubierać wedle ich obyczaju, mogłybyście przy cesarzowej stać na tronie...