Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/207

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    pod-sędzią, ale i ja mógłbym coś uczynić, gdybym wiedział co jest do czynienia.
    Mszczuj słuchał uważnie, zlekka westchnął — nie mówił nic.
    — Macieli co na obronę? mówcie mi. — Niewiasta która była przyczyną nieszczęścia tego, zeznała przed nami i poprzysięgła że sama winną była, lecz jej świadectwo wagi nie ma.
    Słysząc te słowa Mszczuj się poruszył nieco.
    — Tyś Niemiec? — mruknął.
    — Człowiek jestem — odparł Gerwart.
    — Człowiek? — szydersko zapytał stary... i zamilkł.
    — Ratujcież się jeśli można, — dodał podsędzia...
    Czekał na odpowiedź...
    — Nie można, nie można! — wyrwało się Mszczujowi, jak mimo jego woli. — Niemcy jesteście wszyscy sprzysięgli na nas — bijcież i zabijajcie gdyśmy w mocy waszej — abyście prędzej kraj posiedli. Słowem się nie obronić od was, a ręceście mi związali.
    — Poco sąd? — ciągnął dalej z goryczą — na co tu sędziowie, zawołajcie oprawcę i każcie zdjąć z karku głowę. Napijecie się krwi naszej, odejdzie wam na czas jej pragnienie...
    Słowy temi nie zrażając się młody podsędzia nie poruszył się z miejsca — czekał aby ochłonął stary.