Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Legł znowu na ziemi przy Wojborze, rachując na ciemną noc że ujdzie.
Ci co mu dopomódz obiecywali ciągle krążyli zdala i mieli nań oko. Straż około niego bardzo sroga nie była. Odwołał ktoś Wojbora, który gdy powrócił nierychło, jakby go spojono umyślnie, napiły był i kłodą na ziemię się obalił.
Na dworze robiło się ciemno, w obozie niedogasłe tylko świeciły ogniska, ale noc nie sprowadziła ciszy. Obok beczek pijatyka się rozpoczęła, śpiewy, po tem bójki i krzyki.
Ledwie jedne uśmierzono, gdy starszyzna na okrwawionych wpadła i wiązać ich kazała, już druga gdzieś walka powstawała. Tłum się tam zaraz zbierał i cisnął biorąc stronę jednych lub drugich, krwawiono się znowu i rozbrajano.
Całe to obozowisko przedstawiało obraz największego rozpasania. Wśród zajadłej kłótni kilkunastu zbrojnych ziemian zerwało się jawnie odgrażając i natychmiast uszli drogą ku Uściu bezkarnie do Odonicza a nocna pogoń ująć ich nie potrafiła.
Jaszkowi więc łatwo przyszło, gdy psykanie posłyszał, porzuciwszy Wojbora śpiącego, dostać się po cichu do swych ludzi stojących na skraju, siąść na koń i do dnia ukryć w gęstwinie.
Zdala dochodziły go i tu głosy z obozu Laskonogiego, ale przypatrzywszy mu się zblizka, nie lękał się by go ścigano.