Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sen go nie myślał brać. W obozie też gwar, rżenie koni, śpiewki i bójki całą noc prawie trwały. Chociaż się napaści nocnej nie spodziewano od Plwacza, miano się jednak na pieczy. Nocą jeszcze też nowe oddziały przybywały.
Kilka razy uchylił opończy Jaszko patrząc czy się straże nie pośpią i czy mu się wymknąć nie uda. — Zawsze ktoś czuwał, chodził, patrzył, a od koni i ludzi oddalonym był, tak że się do nich dobrać po ciemku nie było łatwo.
— Otóż tobie wielki gościniec! — mruczał Jaszko w duszy przeklinając go, — trzeba mi było wygody zachcieć i za gospodą gonić...
W głowie próżno szukał co miał przed Laskonogim powiedzieć... i dokąd go posyłano. Ze zgryzoty i umartwienia zasnął ledwie nad rankiem..., gdy z ciężkiego snu zbudziło go uderzenie w bok i wołanie.
— Wstawaj!