Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! Dzierlo! ty! Dzierlo niedobra! Dzierlo niewierna! My coś wiemy, a tyś nam nie powiedziała! Mówisz że dobyłabyś dla nas z pod serca, a tyś podkryła, taką ciekawą rzecz!!
— Cóżem ja kryła przed wami? dzieci moje złote? co? — zapytała Dzierla.
Schyliły się do niej obie i w uszy jej szepnęły ze stron obu.
— Niemcy! Niemcy!
Baba upuściła kubek który trzymała, ze strachu. Spojrzała na śpiącą i ukazała ją im oczyma...
— Oh! — ozwały się Halki. — Śnią się jej pierogi!!
I powtórzyły wtórem.
— Niemcy! Niemcy!
Dzierla chciała udawać że o żadnych nie wie... Prędko wyspowiadały się jej zkąd o nich wiedziały. Co tu począć było? Baba może i rada była temu, ale obawiała się strasznie.
— Póki oni tu są — Dzierla, my ich widzieć musiemy! o musiemy! — mówiły Halki patrząc na siebie i zgodnie — powtarzając. — Musiemy!
— Nie można! — rzekła Dzierla — gdzie? jak? Gdyby się kneź dowiedział mnieby zabił... a was — ja nie wiem.
— Ojciec wiedzieć nie będzie! nigdy, nigdy, a my widzieć ich musiemy! — mówiły Halki.
— Jeden leży — odparła Dzierla, — drugi mało co chodzi i kuleje... jakże wy ich widzieć możecie! Siedzą zamknięci!