Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Telesz już się zbliżał do swojej izby, pokłonił mu się stary Wątroba i podszedł ku niemu szepcząc.
— Ksiądz nie darmo dworu swojego broni. Oh! oh!
Zrobił jakiś znak i gębę zatulił. Telesz do niego przystąpił.
— Gadaj że mi gdy co wiesz! cóż to być może? co? — zawołał.
— Niech mnie ojciec nie zdradzi — szeptał Wątroba — bo uchowaj Boże ksiądz się pogniewa, to przypłacę głową. O! mają oni sposoby!!
— Gadaj że no!
Wątroba wahał się jeszcze, gdy stary Telesz zaczynał się już gniewać. Parobek się nastraszył.
— Ksiądz tam we dworku... tych niemców co pod szopą leżeli, chowa — rzekł cicho.
O niemcach posłyszawszy, podżupan o mało nie padł, bo od pana swego nauczył się ich nienawidzieć, a bytność na zamku ludzi tego plemienia wydała mu się wyrokiem śmierci na niego i zguby całej rodziny, gdyby Mszczuj miał się o tem dowiedzieć.
Wątroba widząc, że Telesz oniemiał ze zgrozy, a tłumacząc to sobie niedowierzaniem, począł naprzód zaklinać się i przysięgać że nie kłamał, że pustych słów nie powtarzał i opowiedział, jak nocą leżąc na wałach, widział gdy rannych furtą