Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary podżupan Telesz, człek niepodejrzliwy aż do ślepoty, dotąd najmniejszego jeszcze kłopotu proboszczowi nie przyczynił, umiał go ks. Żegota trzymać zdala od swej zagrody, a wpuszczanie baby do niej i swoje odwiedziny szczęśliwie ukrywać. Nic się nie zdawało grozić z tej strony, gdy dnia jednego podżupan przyszedł do księdza z prośbą, aby mu pustego domu dozwolił na złożenie gospodarskiego sprzętu, dopókiby nowa szopa w miejsce tej którą wicher obalił, wystawioną nie była.
Podżupanowi żądanie to tak się wydawało naturalnem i tak pewien był, iż odrzuconem być nie może, że zawczasu już ściągać kazał pod zagrodę pługi i sochy. Wozy z mniejszemi przybory gospodarskiemi stały u wrot; gdy Telesz spokojny przyszedł do księdza, żądając otwarcia tylko i poręczając mu, że dom wprędce uwolni.
— Sami tam nie siedzicie — rzekł — pustką stoi. Tożeśmy go przecie dla was pobudowali, niechże się naszemu panu przyda.
Ksiądz zrazu uląkł się tak, iż mu mowę odjęło.
— Kochane moje dziecko — odparł — co ci się śni! to nie może być, to własność kościelna! Ja nie mogę nią rozporządzać, po tém by kiedyś mógł z tego spór urosnąć do kogo zabudowanie należy!!
Podżupan się rozśmiał.