Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/118

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Posłaniec przybył z Krakowa który mnie zmusza do spiesznego — powrotu — rzekł Mszczuj.
    Uczyńcie to abym mógł księcia pożegnać. Jest mi pilno.
    Peregryn nie nalegając oddalił się. W godzinę już Mszczuj był na zamku.
    Ks. Henryk właśnie po łowach spoczywał.
    — O małom dziś znowu tak nie zapadł z koniem, — odezwał się do wchodzącego, — jak ongi na tej trzebnickiej grzęzawicy, gdzie dziś kościół stoi i klasztór... Łowy próżne, a ja zmęczony... Peregryn mówi że chcecie ztąd precz... Co się tak spieszycie, — dodał, — jużci nie dla Niemców, których nie lubicie...?
    — Posłaniec przybył z Krakowa — rzekł stary — muszę.
    — Gdy musicie, jedźcie — odparł Henryk, — a powiedźcież pobożnemu i świętemu mężowi iż Henryk syn jego co raz rzekł i poprzysiągł, to strzyma, bo duszy gubić nie chce dla wszystkich skarbów znikomego świata tego...
    Książe przemówił słów kilka jeszcze, a w końcu zmusił Mszczuja aby od niego łańcuch przyjął na pamiątkę.
    — Niemieckiej roboty jest — dodał śmiejąc się, — ale ci go ręka życzliwa daje, w której swojska krew płynie...
    Aby nie obrazić księcia, Mszczuj podarek przyjąć musiał... Peregryn go do gospody prze-