Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/117

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    cóż mógł na to radzić? jak ratować? Lękał się i on tej siły jaką miała księżna przez świątobliwość swoją... przeciwić się jej było to walczyć z Bogiem...
    Jeden miał tylko środek uniknięcia tego co mu tu zawikłaniem niebezpiecznem groziło — uchodzić co rychlej. — Nie zważając więc na Kumkodesza, powróciwszy do gospody kazał się sposobić ludziom do drogi...
    Postanowił wieczorem pożegnać księcia — i choćby nocą ruszyć ku Poznaniowi.
    Kleryk który z kościoła po nabożeństwie przyszedł przed południem znalazł wszystko już przysposobione do odjazdu.
    — Miłość Wasza — chce przyspieszyć podróż? — spytał.
    — Muszę — rzekł Mszczuj — już mnie nie pytajcie i nie wchodźcie w to; powiadam Wam że dłużej tu siedzieć nie mogę. Jak skoro książe powróci, żegnam go i na konie.
    Kumkodesz spojrzał i widząc niezmienne postanowienie, nie sprzeciwił się, począł też swoje węzełki sposobić.
    Czas do wieczora wlókł się leniwo, — już o mroku w rynku ukazał się myśliwski orszak księcia wracającego z lasu. Peregryn przybył o gościa się dowiedzieć. Konie stały poodziewane do drogi.
    — Chcecie jechać?! — zawołał zdziwiony.