Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/072

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    dzielniejszych swych dwu wysłańców, mógł się cofnąć i odmówić pomocy...
    Zebrano radę natychmiast... Wit z Chotla, ofiarował się z garścią pozostałą na zamku jechać przynajmniej ciała poległych niemieckich rycerzy odzyskać, aby je chrześciańskim uczczono pogrzebem. — Mówiono za i przeciw... Jaszko choć ranny i bezsilny, gotów był prowadzić i wskazać pobojowisko...
    Cała noc upłynęła w narzekaniach i sprzeczkach. Jeden ks. Czapla nie ukazywał się już księżnie pod pozorem że młodych swych uczniów strzedz musiał. Nad rankiem Wit ruszył z zamku, bo i duchowieństwo i Biskup nalegało aby braci zakonnych ciała odszukać koniecznie. Jaszka nie potrzebowano brać za przewodnika, gdyż z opisu jego łatwo odgadywano miejsce potyczki. Rannego i potłuczonego podłowczy zabrał do siebie...
    Drugiego dnia wszakże umierający Jaszko, wstał z barłogu i zażądał się napić...
    Gromaza zaręczał że jak tylko pragnienie się znalazło, nic mu już nie będzie. Jakoż wieczorem siedzieli przy dzbanku, a kości na ziemi świadczyły iż Jaszko się dobrze posilił. Opowiadał teraz o swych mężnych czynach i straszliwej mocy pobitych nieprzyjaciół.
    — Ależ to jak komu szczęście — dodał Gromaza. — Raz uciekłeś od Prusaków umyślnie