Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jaszko wychylił miód... i wstał z ławy.
— Pójdę ich pomacam — rzekł... — a co zyszczę, z tem przyjdę do ciebie... Ty na Prusaków nie pójdziesz?
Gromaza potrząsł głową i pokazał na brzuch gruby...
— Niech każdy swojego pilnuje — na wilki, na niedźwiedzie, na lisy, jam zawsze gotowy, a co do mnie te bezbożne Prusaki należą? Skóry z nich nie zdjąć i wyprawna małoby się na co zdała..., ze psy na nich nie raźno, a ja innego wojska nie mam krom czteronogich.
Jaszko wyszedł.
Znowu się musiał przedzierać przez ludzi, nim do dworu się dostał w którym Niemcy gościli, ale tu ich nie było, poszli do księżnej Agaty, która ich przyjmować miała... W dziedzińcu Ottona von Saleiden przypóźnionego spotkawszy, i kilka słów z nim zamieniwszy, Jaszko za nim do izby pociągnął.
Stał tu już Konrad w pełnej zbroi, w płaszczu, z hełmem w ręku oczekując na księżnę... Izba wielka nizka, ciemna, pozawieszana była oponami, dosyć ozdobna, lecz duszno w niej było i nieczysto.
Na oponach, skórach, na zbrojach, poosiadał pył, z ław spadały kobierce i poduszki, nieład był jakiś i zaniedbanie. Obok bardzo kosztownych tkanin wisiały liche i stare...