Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ci tylko na zwiady przyszli — odparł Gromaza dobywając z pod ławy dzban i częstując gościa...
Jaszko powoli cmoktał myśląc.
— Jeżeli na Prusaków się będzie wybierać — rzekł, — ja też nie mam co robić, poszedłbym.
Podłowczy głową tylko potrząsł.
— Czemu nie — przebąknął trochę skłopotany, — tylko to — widzicie, miłościwy mój — bardzo głośna była ta wasza przygoda na granicy, coście to Odrowążów dali wyrzezać... a sami się schronili...
Jaszko zapłonął i podskoczył ku niemu.
— Czyż ty nie wiesz jak było, — zawołał — toć nie z tchórzostwa pierzchnęli my — chcieliśmy się pozbyć Odrowążów, bo ich nam było nadto, i daliśmy ich na łup...
— Ludzie to wiedzą, przerwał Gromaza, — tylko że i z tem nie ma się co chwalić. Więc jakbyście się zaciągać chcieli, lepiej insze imię weźmijcie.
— I jam także myślał już — potwierdził Jaksa, — nie raźno mi z tem, gdyby o mnie gadali...
Pomilczeli trochę.
— Z kim tu gadać? — spytał Jaszko...
— Ja nic nie wiem — odezwał się Gromaza... — Widzi mi się że ci Niemcy co tu przybyli będą sami gospodarzyć i dowodzić, bo nie ma komu...