Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razem do Płocka zajechać.[1] Jaksa się do nich uwiązał.
O sobie jednak, jako ostrożny człowiek nie wiele im powiedział, — przyznał się że był rycerzem (Miles) i że w życiu doznał niesprawiedliwości ludzkiej i nieszczęść, że szukał teraz pomieszczenia i t. p.
Gdy się Płock ukazał ze swym zamkiem, ubogiemi i niepokaźnemi kościołami, których drewniane nowe wieżyczki ledwie się ponad dachy domostw trochę podnosiły w górę, bo je niedawno Prusacy spalili byli, — ze swemi chatami szaremi i ogrody nad brzegiem Wisły rozrzuconemi, wielkie było Krzyżaków zdumienie... Zamek zdala wydał im się mizerny, a wały sypane lichą obroną.
Murów choć jakie były na grodzie dostrzedz nie mogli zdaleka. Po niemieckich burgach w kamień odzianych jak we zbroje, licho i ubogo przedstawiał się im ten Płock, a z niego Krzyżacy i o księciu wyciągali wnioski.
Pochmurniały im twarze dojeżdżając... Na gościńcu jeszcze natrafili komornika książęcego, który do stadnin jechał. Ten na zapytanie o Konrada, odpowiedział im że go w domu nie było i księżna tylko z dziećmi na grodzie mieszkała.

Jaszko dodał że i to jeszcze szczęście iż samą panią zastawali, bo niekiedy wszystek dwór z obawy napaści Prusaków chronił się do Wiskitek, Trojanowa lub w lasy do Warszowej.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.