Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gromaza za dawnych lat, choć nieco starszy od Jaksy, takim bez mała był jak on. Kumali się z sobą — ale, co się z nim teraz stało gdy lata trochę szał ostudziły? Jaszko nie wiedział. Zawsze miał się do kogo udać w Płocku i kogo uczepić.
Nie tajno zresztą było że Konrad Mazowiecki, choć z Leszkiem trzymał, burczał i żalił się na niego. Spodziewał się Jaszko usposobienie na dworze, na Mazurach znaleść jakiego mu było potrzeba.
Los nadarzył że o mil kilka od Płocka będąc, na drodze spotkał właśnie ciągnących tamże Krzyżaków, którzy dość wolno podróż przez nieznane odbywając kraje, naostatek radzi się byli dobić do stolicy książęcej.
W podróży łacno się robią znajomości, a choć poczet z którym jechał Jaszko wcale nie był pokaźny, on sam też na gościńcowego łupieżcę więcej niż na prawego rycerza wyglądał, — że języki umiał, wygadany był i kraj ten po trosze znał, Konrad von Landsberg i Otto zawiązali z nim rozmowę. Potem popasali razem i bliższa zrobiła się znajomość.
Krzyżacy mieli nieco przesadne pojęcie o potędze księcia który im szerokie nadawał kraje. Jaszko niechcący — wywiódł ich z tego błędu. Zasypano go pytaniami, ale że karmiono i pojono, a oprócz tego na rękę mu było z niemi