Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/209

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    dzieciństwie, a ojciec zginął w jednej z wypraw krzyżowych. Wychowywała mnie przez miłosierdzie siostra tej księżnej, która teraz przez pamięć dla królowej Agnieszki z Meranu, zażądała mnie wziąć do siebie... Nazywam się Bianka, miej, szlachetny mężu, litość nademną.
    To mówiąc łzy szybko otarła.
    — Mówią o księżnie Jadwidze iż litościwą, dobrą jest i pobożną — rzekł Mszczuj pocieszając sierotę.
    — Pobożną, bardzo pobożną jest i świętą, i litościwą dla biednych, ale dla siebie okrutną i nielitościwą dla tych których kocha, bo jedno tylko szczęście zna dla siebie i dla nich — w męczeństwie!!
    Mnie sierotę czeka przy tej pani klasztór i życie grobowe... a ja — a mnie Bóg do niego nie stworzył!...
    Dokończyła łzawo i cicho.
    Mszczuj uczuł się poruszonym. Te wyznania tak nagłe i szczere dowodziły wielkiej obawy i wstrętu jakiego sierota doznawała, na samą myśl zagrzebania się w klasztorze...
    — Siłą przecież zmuszać was nie będą do życia, którego nie chcecie — odezwał się.
    — A cóż ja pocznę? gdzie się podzieję, jeźli na gniew i niełaskę mej jedynej opiekunki zasłużę? — mówiła Bianka. — Słyszeliście może o nieszczęśliwym losie tej co mnie wychowała...