Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cierpliwił, lecz i zaciekawił się mocno. Noga obrzękła, której poruszyć nie mógł, o podpatrywaniu przez płoty, ani myśleć nie dawała.
Śmiały Gero nazajutrz tak był niecierpliwy dowiedzieć się coś więcej, iż wprost ks. Żegocie się przyznał co widział i zapytał o dziewczęta.
Usłyszawszy o tem stary ksiądz uląkł się strasznie — długo nie mógł mu odpowiedzieć, a w ostatku surową twarz czyniąc, krótko odrzekł.
— Nie godzi się gościnności nadużywać. — Widzieliście córki mojego pana — więcej o tem mówić nie chcę i nie będę.
Gero przeprosił starca i zamilkł. Wychodząc ksiądz Żegota upomniał go jeszcze surowo, aby się w podwórku nie pokazywał, i nieszczęścia na głowę jego nie naprowadzał...
Nazajutrz Dzierla przyszedłszy, wyzywać sama poczęła Gerona, na bałamutną rozmowę o dziewczętach, babie śmiało się to że chłopak męczył się i z miłości głowę tracił — gotową była ogień podsycać. Nawykła do tego między dziewczętami i parobczakami... Młodość jej to nieodżałowaną wracało, i grzała się przy tym ogniu.
Gero rad był choć z nią mówić o nich, dowiedział się nawet imion Hali i Halki, które jak szalony powtarzał ciągle...
Pomimo zakazu księdza, nie mogło go już nic powstrzymać od ciągłego stawania przy tynach