Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszędzie go znajdziecie, a szczególniej po klasztorach, w których ochotnie przyjmą chorego i pielęgnować go będą — rzekł ks. Żegota — wszędzie, tylko nie tu u nas!
Wskazał na zamek w górę.
— Jakto! cóżto, poganie go zajmują? — zawołał Konrad.
— Nie — ale pan nasz nie przyjmuje obcego nikogo, nigdy... — odparł ksiądz. — Taki sobie ślub uczynił. Nie ma go nawet na grodzie, a bez niego nie ważyłby się nikt...
Konrad burzyć się zaczął na to.
— Co tam gród! pan! — zawołał — wy jesteście osobą duchowną, wy żadnemu panu nie ulegacie. Wasz pan jest tam gdzie i nasz, w Rzymie! Weźcie go do swego domu... do niego nikt nie ma prawa!
— Mój dom jest na grodzie — odparł ksiądz przestraszony — a gdyby Comes się dowiedział żem ja obcego przyjął, możeby razem z nim wyrzucił...
— Przecie go w domu nie ma...
— Ho! — ho, jest Podżupan! — rzekł ks. Żegota...
Stało się chwilowe milczenie. — Konrad namarszczywszy się, już nie rozprawiając, nie sporząc poszeptał coś Ottonowi, zbliżył się do synowca Gerona, któremu długo coś w ucho kładł, potem sam na koń siadł i Ottonowi a pachołkom dał